27 września odbyła się wycieczka szkolna, w której wzięli udział reprezentanci klas trzecich, piątych i szóstych.
Czterdzieści serc pełnych zachwytu nad Wielkopolską wyruszyło do Muzeum Ziemi Średzkiej. Oczom podróżników ukazał się pyszniący się swym ziemiańskim majestatem dworek.
Otwarta na oścież brama zaprasza gości do przekroczenia XVIII -wiecznego progu. Otulona pięknem pejzażu weranda jesienieje rdzą i purpurą. Budynek w swej pobielonej symetrii i urokliwej harmonii z naturą przenosi młode umysły do świata kultury pokrytej patyną czasu, ale wciąż jaśniejącej swym niepowtarzalnym blaskiem.
Moment przejścia do wnętrza jest chwilą przełomową, namacalną dychotomią przeszłości i teraźniejszości. Wyobraźni współczesnych objawia się sień gospodarza, wzrok przylega do zdobyczy łowieckich. Trofea stroją się w swe dzikie piórka, prężą poroża, nadymają nozdrza. Czuć gorejącą zapałem pasję do polowań. Stary kurantowy zegar odmierza powolne, miękkie kroki podróżników. Już po chwili goście przysiadają w jadalni, by ogrzać serce przy kominku, natrzeć uszy dźwiękiem polifonu i nacieszyć oko porcelaną Rosenthala. Pozostając
w objęciach spojrzeń uwiecznionych na portretach twarzy, słyszą syk buchającej z samowara pary, wychwytują mocny zapach pieczystego i słodką woń ucieranej w makutrze baby.
Opowieść snuta przez Panią kustosz to wędrówka po meandrach kultury kulinarnej XVIII wieku, gdzie najwyższe miejsce u stołu zajmuje ogłada towarzyska, a po jej prawej stronie zasiada grzeczność i przyzwoitość.
Po biesiadzie wybrzmiewają salonowe rozrywki. Karty szurają
po wypolerowanych stolikach, wista czas zacząć. Tancerze z gracją suną w takt dźwięków płynących z fortepianu. Piękne toalety w kunsztownej oprawie bordowo-złotych kanap kuszą zalotników i wabią zazdrosne spojrzenia.
Po uciechach stołu i parkietu czas udać się na spoczynek. W pokoju gościnnym można dokonać niezbędnej, a raczej gwoli panującej mody zbędnej, ablucji i dać wytchnienie zmysłom.
W pokoju dziecinnym bona utula do snu dzieciątka. Pan domu zawiesza na ścianie szablę. Gospodyni zasiada do sekretarzyka, by nakreślić kilka słów epistoły.

Nagle zakrzywienie czasoprzestrzeni ulega naprostowaniu, goście znów stoją na ganku, a słońce całuje jabłuszka policzków. W dłoni znajdują zakładki do książek wyszywane na wzór szlacheckich kontuszy.

Czas powrócić do XXI wieku. Zadumane umysły, lekko oszołomione powrotem do teraźniejszości wydobywają z ust wędrowców słowa poezji Wisławy Szymborskiej:
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.

Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.

Coraz mocniejszy dźwięk pieśni wyrywa gromadę z rozmarzenia, nakierowując uwagę na tu i teraz. Znajdujemy się pod kórnickim Prowentem, to właśnie tutaj pierwsze kroki stawiała mała Wisia z domu Szymborska. To tutaj wyznała:
Urodziłam się na Ziemi Wielkopolskiej, co oczywiście nie jest żadną moją zasługą – ale tutaj pracował mój ojciec i jeszcze do niedawna żyli ludzie, którzy go pamiętali. Na tej ziemi odnajduję za każdym razem swoje pierwsze ujrzane w życiu krajobrazy. Tutaj było (i jeszcze jest, choć mniejsze) moje pierwsze jezioro, pierwszy las, pierwsza łąka i chmury.
Szkolna brać przystaje przy małej ławeczce. Ogrzewa się w blasku odlanego z brązu uśmiechu Wisławy Szymborskiej, spojrzeniem głaszcze kota, który wiedzie swój żywot w pustym mieszkaniu.
Spacer wzdłuż jeziora to barwny korowód słów i znaczeń. Tuziny wierszy poetki wyeksponowane na tle błękitu nieba i zieleni sitowia dotykają najwrażliwszej struny duszy. Zza drzew wyłania się 100 portretów mieszkańców Kórnika, przechwyconych w kadrze z okazji 100- lecia urodzin noblistki.

Ach, ileż wzruszeń, wrażeń, omdleń…Czas, by pokrzepić strudzone ciało. Pod czujnym spojrzeniem Białej Damy rozpoczyna się uczta, przeplatana impresjami spędzonych chwil. Za poetką powtarza dziecięcy chór:
Jesteś piękne! – mówię życiu –
Bujniej już nie można było.
Bardziej żabio i słowiczo,
Bardziej mrówczo i nasiennie.

Staram się mu przypodobać,
Przypochlebić, patrzeć w oczy.
Zawsze pierwsza mu się kłaniam
Z pokornym wyrazem twarzy.

Zabiegam mu drogę z lewej,
Zabiegam mu drogę z prawej
I unoszę się w zachwycie,
I upadam od podziwu.

Allegro ma non troppo
Wisława Szymborska